Ten wpis, jak i inne dotyczące zdobywania Korony Gór Polski, pewnie nie będą szczególnie interesujące dla osób, które nie mają zamiaru tego robić i w te góry akurat się nie wybierają. Więcej tu informacji praktycznych niż opisów piękna przyrody i cudownych przeżyć.
Ja do wędrówek górskich przygotowuję się zawsze ze stroną www.mapa-turystyczna.pl i polecam. Mają też aplikację mobilną, ale na razie nie korzystałam i z tego, co widzę, opinie są różne.
Bazą wypadową dla Beskidu Śląskiego i Małego jest Bielsko-Biała. Zatrzymuję się u znajomej, więc chociaż tyle szczęścia.
Beskid Śląski – Skrzyczne 1257 m n.p.m.
Na Skrzyczne wchodzi się ze Szczyrku, a tam można się łatwo dostać autobusem, który odjeżdża z głównego dworca autobusowego w Bielsku-Białej. Z centrum miasteczka idę ulicą Leśną, którą biegnie zielony szlak. Na Becyrku łączy się ze szlakiem czerwonym, a później niebieskim. Jest połowa kwietnia i na tej wysokości – ponad 1000 m n.p.m. jest jeszcze trochę śniegu. Od tego miejsca trzeba się wdrapywać częściowo stokiem narciarskim, ale jest już po sezonie i nikomu to nie przeszkadza.
Sama trasa jest dobrze oznaczona i łatwa, więc nie będę opisywać zbędnych szczegółów, których i tak nie pamiętam, minęło kilka miesięcy od tego wyjazdu.
Na szczycie Skrzycznego znajduje się schronisko, gdzie z uśmiechem na twarzy wbijam kolejną pieczątkę. Przez chwilę pada drobny śnieg, ale trwa to niedługo, mogę ruszać dalej. Nie lubię wracać tą samą trasą, więc idę dalej zielonym szlakiem, grzbietem, w stronę Malinowskiej Skały. To charakterystyczny punkt i warto zrobić tam krótką przerwę.
Od tego miejsca idę już szlakiem czerwonym, żeby kierować się z powrotem do Szczyrku, a w punkcie Malinów już zielonym. Docieram do ulicy, ale na autobus musiałabym dość długo czekać, dlatego zaczynam iść. Na szczęście po kilku minutach zatrzymuje się samochód – panowie pytają, gdzie zaczyna się szlak, którym sama na Skrzyczne wchodziłam. Świetnie się składa, podwożą mnie do centrum, zabierają swoje piwa i przy szlaku się żegnamy.
Jest godzina 15, z Bielska-Białej ruszyłam rano ok. 8. Zostaję jeszcze na kawie, bo Szczyrk poza sezonem jest całkiem miły.
Beskid Mały – Czupel 934 m n.p.m.
Beskid Mały leży tuż przy granicy miasta, myślę więc, że po prostu pójdę tam pieszo. No i idę, i idę, i jest znacznie dalej niż na mapie. To takie lenistwo, na którym źle się wychodzi, tylko dlatego, że nie chce się sprawdzić, czym i dokąd podjechać. Można więc wsiąść w autobus i podjechać na przystanek Straconka Leśniczówka, oszczędzając sobie tym samym ponadgodzinnego marszu przez miasto. Stamtąd ruszam zielonym szlakiem. Co chwilę wychodzi słońce i zapowiada się ładny wiosenny dzień, do momentu, kiedy przychodzą ciężkie, szare chmury i zaczyna sypać śnieg. Właśnie na takie sytuacje trzeba mieć ze sobą nie tylko wodoodporną kurtkę, ale i spodnie. Jest trochę strasznie, trochę bajkowo, ale jak człowiekowi w miarę sucho i jeszcze weźmie łyk gorącej herbaty z termosu, to wszystko można znieść.
Trasa jest dobrze oznaczona, bez problemu dochodzę więc do schroniska na Magurce. Chwilę wcześniej chmury się rozpływają i znowu świeci słońce. Mogę więc nacieszyć się ośnieżonym krajobrazem, zanim śnieg stopnieje.
Ulubiony moment: pieczątka i kawa!
Na Czupel idzie się dalej szlakiem niebieskim, grzbietem. Sam szczyt jest dość niepozorny, to po prostu oznaczony punkt na ścieżce, wzniesiony nieco wyżej niż okolica. Można kontynuować wędrówkę w tę stronę szlakiem czerwonym, dojść do Międzybrodzia Bialskiego i dalej szlakiem niebieskim, a później zielonym i znów niebieskim z powrotem do Bielska, tym razem do Lipnika, tworząc całkiem sporą pętlę. Ja jednak wybieram nudniejszy wariant i wracam tą samą drogą.
Po drodze można zahaczyć o Smoczą Jamę, co też zamierzałam zrobić. Tylko że jej nie znalazłam. Ale zdjęcia w Internecie są, to znaczy, że istnieje! Nie jest może spektakularną atrakcją, ale skoro i tak się tam jest, to warto zajrzeć.
Kiedy dochodzę do Magurki znowu świeci słońce, siadam na zewnątrz na ławce i cieszę się takim dniem.
Nie wiem, jak to się dzieje, ale idąc niby tym samym szlakiem, trafiam w miejsce, którego nie rozpoznaję. Może teraz, gdy śnieg szybko stopniał, a widoczność się poprawiła, świat wygląda inaczej. Nie mogę znaleźć oznaczeń zielonego szlaku, wybieram więc niebieski i dochodzę do parkingu przy Przełęczy Przegibek, a dalej szlak czarny, idący wzdłuż pięknego wąwozu wśród wysokich drzew.
Docieram do głównej ulicy, a w oddali widzę pętle i stojący autobus. Biec, nie biec, zawsze się człowiek waha i w końcu decyduje się, kiedy autobus rusza. Na szczęście kierowca mnie zobaczył i poczekał. Ocalona! Dojeżdżam prosto do centrum.
KWIECIEŃ 2017