Rwanda – krajobraz był tak różny od Tanzanii, z której właśnie przyjechaliśmy. Wiedzieliśmy, że nazywana jest krajem tysiąca wzgórz, ale nie spodziewaliśmy się, że faktycznie nie ma w tym przesady. Dookoła pagórki, chyba trudno tam nawet znaleźć miejsce na budowę lotniska. Jest też niezwykle zielono, klimat pozwala rozwijać się roślinności i pokrywać ląd pięknymi lasami deszczowymi.

W Kigali porządek

Tęskniłam trochę za dużym miastem, dlatego najpierw pojechaliśmy do Kigali, miasta zbudowanego na siedmiu wzgórzach. Trudno było przez to znaleźć jego centrum, o ile takie istniało. To, co od razu dało się zauważyć, to porządek; szczególnie w stolicy ulice były bardzo czyste. Paul Kagame, w jakimś sensie demokratyczny dyktator, ma własną wizję porządku. Z jednej strony nie ma śmieci, a używanie plastikowych torebek jest zakazane, stosuje się tylko papierowe, z drugiej – żołnierze albo strażnicy stoją przed siedzibą każdej instytucji, banku czy większego sklepu, niektórzy z nich uzbrojeni są w karabiny. Nic na to nie poradzę, ale za każdym razem, gdy obok niech przechodziłam, w mojej głowie pojawiał się scenariusz, że postrzelą mnie w stopę.

Kigali strzeżone jest za pomocą licznych kamer

W wiosce za górami

Z Kigali wybraliśmy się do Parku Narodowego Nyungwe w zachodniej części kraju, chociaż nie było to łatwe. Mimo że prosiliśmy i pytaliśmy, nikt nie powiedział nam, w którym miejscu powinniśmy wysiąść, więc dotarliśmy do granicy z Kongiem. Po kolejnych kilku godzinach trafiliśmy jednak w odpowiednie miejsce. Teraz czekała nas 12-kilometrowa wędrówka w dół wzgórza, i najmilsze miejsce całej wyprawy. Mała wioska otoczona górami. Połowa dzieciaków z miejscowej szkoły, którą mijaliśmy, przybiegła, witając się z nami i przytulając.

Szkoła w Banda Village
Dzieci w Banda Village

Przez te parę dni słowo „mzungu” słyszeliśmy sporadycznie, dostaliśmy za to najlepsze jedzenie: ugali i ryż, fasolkę, gotowaną kapustę, matoke (gotowane zielone banany), a to wszystko podane z sosem z orzeszków ziemnych. I magiczną herbatę… chyba mogę to zdradzić – czarną herbatę gotowaną ze świeżym rozmarynem. Pyszna!

Nad jeziorem Kivu

W drodze do najważniejszego punktu naszej wyprawy zatrzymaliśmy się nad jeziorem Kivu. Niektóre miejsca są jednak szczególnie niebezpieczne do pływania, na przykład w okolicy Gisenyi. Jednak nie ze względu na bakterie, jak w innych afrykańskich jeziorach, czy dzikie zwierzęta, jak krokodyle czy hipopotamy. Tutaj największym zagrożeniem jest gaz wulkaniczny wydobywający się z dna jeziora. Gaz ten unosi się i zbiera tuż nad powierzchnią wody. Do tej pory na szczęście nikt nad jeziorem Kivu nie zginął, ale podobne ekshalacje, które występują w jeziorze Nyos w Kamerunie, w 1986 r. doprowadziły do śmierci prawie 2000 osób.

Domy na jeziorem Kivu w Rwandzie

W Kibuye nad jeziorem Kivu zostaliśmy na dodatkowy dzień, potrzebowałam odpoczynku po ciągłym przemieszczaniu się. Była jednak dzięki temu okazji, żeby zrobić zdjęcia ręcznie malowanym szyldom sklepów czy billboardom zachęcającym do ochrony zdrowia (jak mniemam chodzi o ochronę przed wirusem HIV) i używania prezerwatyw.

Ręcznie malowane szyldy w Kibuye
Billboardy zachęcające do używania prezerwatyw w Kibuye

Na spotkanie goryli

Dalsza droga na północ wiodła wzdłuż wysokiego i stromego klifu. Zaledwie 100 km i aż 7 godzin spędzonych w busie. Miałam znowu to nieszczęście siedzieć przy oknie, serce ściśnięte ze strachu. A potem nagroda – dotarliśmy do Parku Narodowego Wulkanów (Volcanoes National Park), jednego z dwóch miejsc na świecie, w których żyją goryle górskie.

Park Narodowy Wulkanów w Rwandzie

Na terenie Rwandy żyje 8 grup goryli, kolejne dwie przemieszczają się przez granicę z Kongiem i Ugandą. Każda z grup może być obserwowana przez maksymalnie 8-osobową grupę ludzi, przez godzinę dziennie. Na parkingu jest się przydzielanym do przewodnika i uzbrojonego – oczywiście tylko „na wszelki wypadek” – strażnika. Żeby dotrzeć do „naszej” grupy, wędrowaliśmy przez 2,5 godziny.

Niesamowite wzruszenie i dylematy moralne

Nagle dostaliśmy sygnał, że jesteśmy niedaleko. Zostawiliśmy nasze bagaże, jedzenie i picie w krzakach i po kilku minutach je zobaczyliśmy! Były tak blisko (zgodnie z przepisami trzeba zachować odległość 7 metrów, ale czasem wygodniej jest stanąć nieco bliżej, nieraz zwierzęta same mogą podejść). Turlały się po trawie, leżały na plecach, siedziały i myślały. Tylko maluchy były naprawdę aktywne i chciały się bawić. Pozostałe odpoczywały. Wyglądało, jakby jeden z dowódców stada, ze srebrnymi plecami, chciał nas przestraszyć. Podszedł bardzo blisko i wspiął się na małe drzewko, które załamało się pod jego ciężarem. Poturlał się w dół wzgórza, ale wyglądało to raczej zabawnie i na pewno nic mu się nie stało. Były śliczne, ale ich twarze, a szczególnie oczy wyrażały tyle smutku. Jakby wiedziały, że muszą znosić codzienną obecność ludzi po to, by przetrwać. Gdyby nie spore pieniądze zostawiane przez turystów, te zwierzęta być może już by nie żyły.

Młody goryl górski w Parku Narodowym Wulkanów
Goryl górski w Parku Narodowym Wulkanów

Tragiczny rozdział w historii Rwandy

W Rwandzie odkryliśmy bułeczki smażone na głębokim tłuszczu, spadek po belgijskim kolonializmie. Inną, ale już mniej przyjemną rzeczą, którą zostawili po sobie Belgowie, był grunt pod przyszłe ludobójstwo z lat 90. Co ważne, a czego wcześniej nie wiedziałam i być może sporo osób nadal nie wie, podział na Tutsi i Hutu (a także Twa) nie był podziałem etnicznym. Był to system kastowy wprowadzony właśnie przez Belgów w latach 30. Rodziny, które posiadały więcej niż 10 krów, stawały się Tutsi, ci biedniejsi – Hutu. Twa, stanowiący ok. 1% populacji, właściwie się nie liczyli. Byli nie tylko najmniej liczną grupą, ale też tą najbiedniejszą, nieposiadającą praktycznie niczego. 

To dziwne uczucie wiedzieć, że większość mieszkańców kraju w wieku powyżej 35 lat brała udział w tym ludobójstwie. I nieważne, jak bardzo się nie chce ich oceniać, czasem po prostu patrzy się na kogoś i zastanawia „czy ty też zabijałeś swoich sąsiadów?”. I za każdym razem widok dzieciaków biegających z maczetami sprawiał, że trochę ściskało mi się ze strachu serce.

STYCZEŃ 2012

Leave a comment

%d bloggers like this: