Zwykle jedyne podsumowanie, jakie robię, to liczba przeczytanych książek. Ale tym razem chciałam też zrobić podróżnicze podsumowanie 2020 roku. Może dlatego, że ten rok był dość specyficzny. Upłynął przede wszystkim pod znakiem koronawirusa, a więc podróżniczo: odwołanych lotów i zamknięcia w domach. Ale też cieszenia się tym, co mamy, odkrywania miejsc w najbliższej okolicy i spontaniczności. Pomimo wszystkich ograniczeń i w porównaniu do wielu osób, które zachorowały, straciły pracę albo bardzo niepewna jest ich sytuacja życiowa, nie mam powodów, żeby narzekać.
Podróżnicze podsumowanie 2020 roku
Styczeń
Początek roku to nowa praca w nowej branży. Po wcześniejszej pracy zdalnej i to na część etatu czułam bardzo dużą zmianą. Codziennie chodzenie do biura na 8 godzin i wychodzenie po zmroku odbierało mi wszystkie siły. Poza tym chciałam się poczuć pewniej w nowym miejscu, zanim zacznę brać wolne i planować wyjazdy. Mimo że na ogół nie robię jakichś szczególnych postanowień noworocznych, to chciałam w tym roku w każdym miesiącu być w górach. I tak w drugiej połowie stycznia wybrałam się na weekend na Turbacz. To był też pierwszy raz, kiedy mogłam nacieszyć się śniegiem – ciepła zima w Krakowie przypominała raczej smutną jesień. Wypad wspominam tym milej, że w schronisku poznałam kilka osób z Poznania, z którymi łączy mnie wielu wspólnych znajomych.
Luty
Kontynuacja górskiego postanowienia i jednodniowy wypad w Beskid Wyspowy na Luboń Wielki. Powoli już przyzwyczajam się do nowej pracy, dni się wydłużają, ale dla mnie to wciąż jeszcze nie najlepszy czas na wyjazdy.
Marzec
Z Włoch nadchodzą hurtowo informacje o nowym koronawirusie. Jeszcze nie wiadomo, kiedy dotrze do Polski, jakoś się opieramy. Ale w końcu i u nas wszystko się zamyka. Rząd wprowadza lockdown. Na szczęście robi się ciepło, wsiadam na rower, a codzienna przejażdżka bulwarami wzdłuż Wisły to jedna z niewielu przyjemności. Udaje mi się pojechać na Zakrzówek obadać sławny trawers zwany Sadystówką, zanim zabroniony zostanie nawet wstęp do lasów, parków czy w góry. Już wiem, że górski plan w tym roku się nie powiedzie.
Kwiecień
Ciąg dalszy lockdownu. Bulwary zamknięte, ale odkryłam ogródki działkowe i rzekę Prądnik. To tam staram się chodzić codziennie, ścieżką w jedną stronę i z powrotem. Jest słonecznie i ciepło, bo pogoda nic sobie nie robi z naszych ludzkich zmartwień. Ale te spacery pozwalają mi przetrwać czas, gdy nie wolno nigdzie wychodzić. Na chwilę zamykają nawet nasze biuro, a ulicami osiedla przejeżdżają policyjne samochody, przypominając nam przez głośniki o konieczności zostania w domach.
Pod koniec miesiąca, kiedy obostrzenia zostają trochę poluzowane, udaje mi się zabrać ze znajomymi na jednodniowy wypad na Mogielicę. Robimy pętelkę z Tymbarka przez Łopień.
Maj
Maj zaczynam od odwiedzin u znajomych, którzy mieszkają na wsi u podnóży Beskidu Małego. Pogoda niestety sprzyja bardziej siedzeniu w domu i głaskaniu kotów. Zaprzyjaźniam się z Kamilkiem, jednym z kocich braci, który wprawdzie na początku skoczył mi na plecy, wbijając się pazurami, ale potem byliśmy nierozłączni. Ponoć nawet później pytał, kiedy znowu przyjadę.
A w ten dzień, kiedy nie padało, poszliśmy z Jaszczurowej na Laskowiec.
To był też miesiąc jedynego wiosennego wypadu w skały – na baldy w Muchówce.
Druga połowa miesiąca to odwiedziny w Bielsku-Białej i wspólny wypad ze znajomymi na Skrzyczne. Na ostatni weekend wybrałam się jeszcze do Szczawnicy. Bez ambitnych planów wędrówkowych, ale ze statywem – chciałam poćwiczyć zdjęcia zachodu słońca z Wysokiego Wierchu. Niestety przez pogodę chyba więcej spałam, niż chodziłam.
Czerwiec
Ten miesiąc upłynął pod znakiem zamykania pewnych spraw w Warszawie. Spędziłam tam w sumie miesiąc, ale dzięki temu, że miałam do odebrania sporo nadgodzin z pierwszej połowy miesiąca, mogłam nacieszyć się miastem, spotkać ze znajomymi, których nie widziałam od czasu przeprowadzki do Krakowa. Ze zwiedzania to warszawskie parki i tradycyjna wycieczka z moim przyjacielem Oskarem do Puszczy Kampinoskiej.
Lipiec
Pierwsza połowa to wciąż pobyt w Warszawie, w drugiej udało się na chwilę wyskoczyć w góry. Znajomy, który kręci filmy dla kampanii Jasna Strona Mocy, z innym znajomym – biegaczem jechali na tatrzański maraton. Zabrałam się więc z nimi i zrobiłam szybki spacer z Doliny Kościeliskiej, Drogą nad Reglami i z powrotem Doliną Chochołowską. Ale szczególnie ten ostatni fragment doliną przypomniał mi, dlaczego nie jeżdżę w polskie Tatry w sezonie.
Sierpień
Wreszcie pierwszy prawdziwy urlop w tym roku! Słowacja otworzyła granice dla Polaków, więc postanawiam jechać tam na tydzień. Większość osób zostaje w kraju, polskie góry przeżywają oblężenie, więc nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się dzieje w Tatrach. Liczę, że po słowackiej stronie będzie trochę lepiej. Dwa dni poświęcam na tatrzańskie szlaki, jeden na Słowacki Raj, a w jeden, gdy zapowiadano burze, wybrałam się do jaskini. Później jeszcze na parę dni Wielka Fatra, ale upał i trudność w dostaniu się w wybrane miejsca bardzo ograniczyły to, co zobaczyłam. Wiem już jednak, że dostać się tam nie tak trudno i mam kilka planów związanych ze Słowacją.
Wrzesień
Zaczyna się dla mnie najlepszy czas na podróże. Upały minęły, jest po sezonie no i jesienne kolory. Na połowę miesiąca szykuję wypad w Bieszczady. Planuję trasy, szukam miejsc noclegowych. Niestety poległam. Wciąż jeszcze wiele osób organizuje sobie urlopy i znalezienie noclegów w miejscach, w których pasowałaby mi trasa, okazuje się niemożliwe! Po wielu godzinach spędzonych na planowaniu tego wyjazdu ostatecznie w ciągu mniej więcej godziny kupuję bilet na Maltę i znajduję pokój w Valletcie. I tak od dawna chciałam zobaczyć tę wyspę. Malta jest prześliczna, ale zdecydowanie warto jechać tam na dłużej niż te moje 4 dni. No i może niekoniecznie we wrześniu. Dla mnie za gorąco.
Udaje się też wyskoczyć na jeden dzień do Adamowa na baldy. Dojeżdżam pociągiem do Skarżyska-Kamiennej, skąd zgarnia mnie Kaja, która samochodem jedzie z Warszawy. I takie spontaniczne wypady to ja lubię.
Ach, no i jeszcze ważna rzecz! Po odwołaniu Loży Korony Zdobywców Gór Polski cała operacja odbywa się zdalnie i w końcu dostaję dyplom i odznakę!
Październik
Wreszcie udają się te Bieszczady. Prognozy zapowiadają się całkiem nieźle, ale wiadomo, jak to w górach – nie ma co się cieszyć za wcześnie. Ostatecznie w dzień przyjazdu do Cisnej mam piękne słońce, w dzień drugi jest zimno i raczej deszczowo. Za to kolejny dzień ukazuje mi cały urok bieszczadzkich połonin, żeby kolejnego dnia znowu lało. Jesienne Bieszczady – jeszcze tam wrócę.
W drugiej części urlopu też literka B i Berlin. Ukochane miasto, w którym już mnie trochę nie było. Od niedawna mieszkają tu moi znajomi, więc teraz powinno być łatwiej. Zwykle po prostu włóczę się po mieście, ale tym razem pogoda zmusza do nadrobienia wszystkich muzealnych zaległości.
Listopad
Skręcona kostka w ostatni dzień października i właściwie cały miesiąc spędzony w domu. Wyjście na zakupy było wyprawą, a największą atrakcją turystyczną spacer w jednej z podkrakowskich dolinek!
Grudzień
Z nogą lepiej, ale z kolei rząd zakazał udzielania noclegów. Na szczęście i tak udały się dwa wypady w góry. Pierwszy to 3 dni w Węgierskiej Górce, z której robiłam wyjścia w Beskid Żywiecki i Śląski. A w drugiej połowie słoneczny weekend w Tatrach. Pogodowo grudzień wynagrodził mi wcześniejsze niespodzianki – w Beskidach dwa dni były niczym wczesna wiosna, w Tatrach pełne słońce i ok. zera stopni (oczywiście i tak udało mi się zmarznąć podczas robienia zdjęć, taki urok).
Dla większość osób nie był to podróżniczo wyjątkowy rok, ale udało mi się jechać w nowe miejsce (Malta), byłam w Tatrach (i to 3 razy), no i uskuteczniłam trochę lokalnej turystyki – poza dolinkami pojechałam wreszcie do Lasu Wolskiego, no i niezliczoną ilość razy spacerowałam wzdłuż Wisły, niedaleko której mieszkam.
STYCZEŃ 2020