Magiczny klimat jak z Bieszczadów rzut kamieniem od stolicy kraju? Owszem, takie miejsca istnieją, chociaż akurat nie w Polsce. Park Narodowy Wicklow (Wicklow Mountain National Park) to jeden z 6 parków narodowych w Irlandii. Jest położony blisko południowych obrzeży Dublina, co czyni go świetnym miejscem na weekendowy wypad. Zajmuje powierzchnię 23 000 ha i gdyby porównać jego rozmiar do polskich parków, to plasowałby się na piątym miejscu (w Polsce są 23 parki narodowe). Jeśli macie do dyspozycji samochód, nie ma problemu — możecie dojechać w wybrane przez siebie miejsce. O wiele większym wyzwaniem staje się to jednak, jeśli będziecie polegać jedynie na transporcie publicznym. Ale i to da się zrobić! Jak więc zwiedzić Park Narodowy Wicklow bez samochodu?

Poświęciłam trochę czasu na zorganizowanie tej górskiej wędrówki, bo gotowego rozwiązania, które by mnie satysfakcjonowało, na próżno szukać w internecie. Poszukiwania na anglojęzycznych stronach podpowiadają wyłącznie dojazd do Glendalough. I faktycznie, jeśli interesuje was tylko to miejsce albo macie mało czasu, to jest to jedyne rozwiązanie. Jeśli jednak jakimś cudem jesteście w Dublinie, macie parę wolnych dni i zastanawiacie się, jak zobaczyć tych gór Wicklow trochę więcej, oto nadchodzę z moim wspaniałym planem!

Opcja I – Glendalough i okolice

To jest ta opcja łatwiejsza, ale dość ograniczona. Glendalough to takie turystyczne centrum parku i jednocześnie jeden z ważniejszych ośrodków klasztornych w Irlandii. Zostało założone w VI wieku. Znajduje się tu centrum informacyjne, ruiny katedry, cmentarz, 30-metrowa wieża, kościół św. Kewina, wpisany na listę UNESCO. Ciekawostką jest jego kamienny dach. Kilkunastominutowy spacer doprowadzi Was do mniejszego (Lower Lake), a następnie całkiem sporego jeziora (Glendalough Upper Lake), które można okrążyć. 

Dojazd do Glendalough i powrót

Z centrum Dublina, z przystanku St. Stephen’s Green North (naprzeciwko budynku Stephen Court i Starbucksa), kursują tam codziennie autobusy St. Kevin Bus Service (białe autobusy z niebieskimi napisami). Koszt przejazdu w jedną stronę to 13 euro, w obie — 20. Problem polega na tym, że to propozycja raczej dla osób, które chcą jedynie spędzić czas nad jeziorem. Pierwszy autobus odjeżdża z Dublina o 11.30, a ostatni wyjeżdża z Glendalough o 16.30 w dni powszednie (o 17.40 w weekend). Pozwala to więc na zaledwie kilkugodzinny pobyt na miejscu.

Miejsca ani godziny nie trzeba rezerwować. Bilet można kupić u kierowcy, natomiast liczba autobusów dostosowana jest do liczby chętnych do jazdy osób. W informacji turystycznej dowiedziałam się, że w pogotowiu stoją dodatkowe autobusy i gdyby była taka konieczność, przyjadą.

Obejście jeziora

Te 5 czy 6 godzin wystarczy, żeby obejść jezioro, ale polecam od tego zacząć pobyt, żeby mieć zapas czasu. Z lewej strony szlak prowadzi wzgórzami, po prawej — płaskim terenem.

Przy podejściu po lewej stronie znajduje się też ładny wodospad — Poulanass. W dalszej części ścieżki, już na grzbiecie, będzie kilka niezłych punktów widokowych i miejsc na odpoczynek. Na obejście całego jeziora zakładałabym 3 godziny takim umiarkowanym tempem. Ja niestety po dojściu z miejsca noclegu miałam za mało czasu, więc pozostało mi jedynie nacieszyć się widokami i zawrócić, żeby zdążyć na ostatni autobus.

A może zostać na noc?

Oczywiście do Dublina nie trzeba wracać tego samego dnia — można zostać na miejscu i wrócić dzień albo dwa dni później, eksplorując w międzyczasie okolicę. Można na przykład wybrać się na szczyt Tonelagee, skąd widać jezioro w kształcie serca Lough Ouler. Niestety, Glendalough jako centrum turystyczne tego rejonu i parku nie oferuje tanich noclegów. Najtańsza opcja, jaką znalazłam, czyli schronisko młodzieżowe, to wydatek co najmniej 200 zł za noc w wieloosobowym pokoju. W pozostałe miejscach nie znalazłam w ogóle pojedynczych łóżek, a koszt 2-osobowego pokoju może poważnie nadszarpnąć budżet.

Opcja II — dwudniowa wędrówka z Dublina do Glendalough

Z obrzeży Dublina na południe hrabstwa biegnie szlak the Wicklow Way. To 127-kilometrowa trasa, która przechodzi częściowo przez park narodowy. Zdecydowałam się na dwudniową wędrówkę, rozpoczynającą się na południu Dublina, a kończącą w Glendalough, czyli fragment liczący 40 km. 

A tak wygląda cała trasa łącznie z propozycjami miejsc noclegowych.

Marsz można rozpocząć w jednym z dwóch miejsc:

— tam, gdzie the Wicklow Way faktycznie ma swój początek, czyli na parkingu przy parku Marlay przy Grange Road, przystanek Marlay Park (nr 2979) — z centrum miasta można dojechać tam autobusem 16 (do tych 40 km trzeba dodać wtedy jeszcze 10, o które wydłuży się trasa pierwszego dnia)

— na ulicy Wicklow Way odchodzącej od Ballybrack Road, przystanek Ballybrack Road numer 3514 — tu logistyka jest o wiele bardziej ograniczona. Ten wariant możliwy jest tylko w dni powszednie, ponieważ tylko wtedy jeździ autobus. Najlepiej będzie dojechać tramwajem Green Line do stacji Dundrum, a następnie przejść na prawą stronę (patrząc zgodnie z kierunkiem jazdy) na przystanek autobusowy Dundrum Luas (nr 6041). Odjeżdża stąd autobus 44b, ale tylko trzy razy rano! Warto zdecydować się na ten środkowy, tak aby na miejscu być chwilę po 8. W razie problemów pozostaje jeszcze ten późniejszy. Ewentualnie z Dundrum można podjechać autobusem 175 (przystanek 2825) do Marlay Park i zrobić trasę tak, jak w wariancie pierwszym.

Teren pomiędzy tymi dwoma punktami to m.in. lasy Kilmashogue i Ticknock. Byłam tam na spacerze innego dnia, dlatego chciałam ominąć ten fragment i pójść zgodnie z 2. wariantem. 

Oznaczenia szlaku

Na trasie znajdują się oznaczenia, ale niezbyt często. Poza tym zdarza się, że ustawione są za problematycznym punktem.

Jak na tym zdjęciu poniżej, gdy coś mnie tknęło i paręset metrów po skręceniu w prawo okazało się, że nie tędy droga. Trzeba było pójść tą ścieżyną prosto i kawałek dalej znalazłam tego potwierdzenie w postaci znaku. Dlatego bardzo polecam mapę offline w aplikacji – ja korzystam z mapy.cz.

Warto też pamiętać o odpowiednim ubraniu. Mimo że Wicklow to niezbyt wysokie góry, klimat robi swoje i potrafi zawiać chłodnym wiatrem.

Początek szlaku z Wicklow Way

Moja trasa zaczyna się więc na Wicklow Way. Jestem ostatnią osobą, która wysiada z autobusu. Powietrze jest jeszcze chłodne, ale świeci słońce, a niebo tylko delikatnie poznaczone jest niewielkimi chmurkami. Tuż przy głównej ulicy ustawiony jest drogowskaz, więc początek oczywisty. Mała uliczka po jakimś czasie zmienia się w polną drogę i kieruje w lewo przez pastwiska, las i wrzosowiska. 

Nie przejmujcie się barierkami — są po to, żeby pasące się owce nie uciekły, natomiast dla ludzi są przejścia z boku albo – w kilku miejscach – drewniane drabinki i schodki ponad bramą. 

A co to za góra?

Przez sporą część wędrówki pierwszego dnia będzie wam towarzyszył widok na bardzo charakterystyczny szczyt — Great Sugar Loaf o wysokości 501 m n.p.m. Kiedy patrzy się na niego z północy, wygląda jak wulkan, od strony zachodniej ma łagodniejszy kształt, ale i tak na pewno zwrócicie na niego uwagę. A w drodze powrotnej będziecie przejeżdżać autobusem tuż obok.

We wsi Curtlestown dojdziecie do ulicy – skręćcie w prawo, a po paruset metrach w lewo. Po minięciu szczytu Knockree i przekroczeniu kolejnej, nieco mniejszej ulicy będzie kolejna okazja do pogubienia drogi. Pilnujcie tu mapy i wypatrujcie za drzewami metalowej bramki, bo to właśnie tam trzeba będzie skręcić, zamiast iść dalej przed siebie. Tutaj wchodzi się na prywatny teren, pojawia się informacja o tym i prośba, żeby nie schodzić ze szlaku. Idąc cały czas wzdłuż Glencree River, dotrzecie w końcu do mostku i teren prywatny tam opuścicie. 

Wodospad Powerscourt

Obchodząc górę Maulin, traficie z kolei na świetny punkt widokowy. Widziany stąd wodospad Powerscourt otoczony gęstą i ciemną o tej porze zielenią, kiedy patrzę na niego w przybliżeniu przez obiektyw, wygląda jak w lesie deszczowym. Sam w sobie jest atrakcją i pewnie więcej osób przyjeżdża oglądać go z dołu, co potwierdza parking i dość liczne samochody.

W tym miejscu znajduje się też kilka ławek z dedykacjami. Nie wiem, czy to inicjatywa okolicznych mieszkańców, czy jakaś bardziej zorganizowana akcja, w ramach której fundator mógł zamieścić własny tekst, ale jeden z nich urzekł mnie szczególnie: “When you only see one set of footprints, that’s when I carried you”.

Kawałek dalej droga rozchodzi się – w prawo podejście na Maulin, w lewo – zejście w stronę szczytu Djouce (czyt. dżous). Żeby poradzić sobie z nieznajomością wymowy, umysł podsuwa własne skojarzenia. I ja do tej pory używałam nazwy jednej z francuskich musztard. Dijon – czyż nie brzmi wystarczająco podobnie?! Zawiłości irlandzkiego tłumaczą mi spotkane tutaj panie, a później dają papierową mapę, tak na wszelki wypadek. Ale miło!

Wejście na Djouce


W okolicy Djouce wchodzi się wreszcie na teren parku narodowego. Szkocki klimat, wrzosy i pasące się owce. Spomiędzy chmur czasem przebijają się promienie słońca, tworząc malownicze plamy na zboczach gór i nadając zieleni soczysty odcień. 

The Wicklow Way omija sam szczyt, ale szkoda byłoby nie wejść, tak więc odbijam wyraźną ścieżką pod górę. Pogoda szybko się zmienia, zaczyna delikatnie padać, ale to, co najbardziej daje się we znaki, to silny i chłodny wiatr. Na szczycie można się przed nim ukryć, kucając przy kilku większych kamieniach, ale dość szybko ruszam dalej. Nie trzeba wracać tą samą stroną, ścieżka na południowym zboczu łączy się bowiem z prawilnym szlakiem. 

Drewniane kłody nabite metalowymi elementami, chroniącymi przed poślizgnięciem się, doprowadzą was aż do kolejnego pięknego miejsca, czyli punktu widokowego na jezioro Lough Tay. I powoli będziecie się zbliżać do celu pierwszego dnia wędrówki. Jeszcze kilkaset metrów, w tym ostatni fragment przez gęsty las, i dochodzicie do ulicy R759. 

Nocleg w Lus Mór B&B

I tutaj trzeba zboczyć z the Wicklow Way. Prawdopodobnie jest to jedyne sensowne miejsce na odpoczynek – w miarę blisko szlaku i bez zrujnowania portfela. Po ok. 1,7 km dojdziecie do Lus Mór B&B. Oprócz mniejszych pokoi jest tam też jeden 8-osobowy, w którym nocleg kosztuje ok. 35 euro. Do tego na dole wspólna kuchnia, w której do woli można korzystać z kawy czy herbaty, jest tam też kuchenka mikrofalowa (idealna do podgrzania własnego jedzenia –  tak, ja takie miałam). Ale posiłek można zamówić też na miejscu, również wegetariański czy wegański. W cenę noclegu wliczone jest śniadanie w postaci płatków itp., ale dopiero od 8. Mnie już tam wtedy nie było. 

Dzień II

Początek trasy kolejnego dnia jest mało spektakularny. Po przejściu z powrotem tych 2 km skręca się w szutrową, szeroką drogę. Jeśli jednak wyjdziecie wczesnym rankiem, to spora jest szansa na spotkanie tam saren. Później jeszcze długi fragment wzdłuż ulicy – będziecie mijać wieś Oldbridge. Po jakimś czasie można odbić w pola, skąd rozciągają się znowu ładne widoki, chyba pierwsze tego dnia. A później przejście przez ulicę, minięcie strumyka, spacer przez las – i oto jesteście w Glendalough. 

Gdybym wiedziała, że trasa wokół jeziora może zająć więcej niż dwie godziny, może nie piłabym tej kawy, tylko zebrała się po krótkim odpoczynku i upewnieniu, kiedy odjeżdża ostatni autobus. Ale tak nie zrobiłam. Wciąż jednak spędziłam miło czas z widokiem na jezioro, a później na kamienistej plaży. 

Po szczegóły dotyczące Glendalough odsyłam do pierwszej części, jeśli ją ominęliście. A ja tymczasem zbieram się, zakładam plecak i biegiem na ostatni autobus do Dublina.

A jeśli szukacie atrakcji w Dublinie, które nie zrujnują waszego portfela, to całkiem sporą listę zebrałam tutaj.

PAŹDZIERNIK 2022

Leave a comment

%d bloggers like this: