W ramach zdobywania Korony Gór Polski tym razem wybrałam się do Kotliny Kłodzkiej i otaczających ją pasm. O całym projekcie możecie przeczytać tutaj. To jedyne miejsce, gdzie możecie jednego dnia wejść na 3 szczyty z Korony, czyli Kowadło, Rudawiec i Śnieżnik. Dla osób, które podróżują bez samochodu będzie to najlepsze rozwiązanie.
Góry Złote – Kowadło 989 m n.p.m.
Dojazd w góry transportem publicznym zajmuje niestety sporo czasu, trzeba poświęcić albo cały dzień, albo – jeśli chce się oszczędzić czas i niestraszne nam zmęczenie – jechać nocą, jednak nie zawsze jest to możliwe. Żeby dostać się w Góry Złote najlepiej dojechać do Wrocławia, a dalej autobusem do Stronia Śląskiego.
Czy da się dojechać transportem publicznym?
W 2017 r. dało się dojechać komunikacją publiczną do samych Bielic. Wczesnym rankiem z Lądka Zdroju przez Stronie Śląskie jechał autobus. Niestety od tego czasu sytuacja się zmieniła i wygląda na to, że najbliższe miejsce, do którego da się dostać, to właśnie Stronie Śląskie. Dalej trzeba będzie ratować się taksówką. Więcej o możliwościach dojazdu zbiorkomem pod szczyty KGP piszę tutaj.
Ponieważ z Kowadła trzeba wrócić do Bielic, poprosiłam kogoś o przechowanie plecaka i na lekko weszłam na górę. Całość zajęła mi nieco ponad godzinę. Osoby, które przyjeżdżają samochodem, mogą zostawić go na parkingu naprzeciwko leśniczówki.
W stronę Kowadła idzie się szlakiem zielonym. Jakieś 20 metrów za ostatnim domem trzeba skręcić w lewo. Nie ma tam drogowskazu, ale droga jest szeroka, trudno ją przegapić. Po 20 minut skręcamy w prawo, w las, a droga zaczyna piąć się w górę.
Po dojściu na grzbiet trzeba skręcić w lewo, po kolejnych 15 minutach dochodzi się na szczyt. Droga jest dobrze oznaczona, ale widoki niezbyt spektakularne. Dobra rozgrzewka przed trasą, którą sobie ustaliłam na resztę dnia. Całość zajmuje mi nieco ponad godzinę.
Schodzę tą samą drogą i ruszam w Góry Bialskie i Masyw Śnieżnika. Tak wygląda trasa na Kowadło.
Góry Bialskie – Rudawiec 1112 m n.p.m.
Zielony szlak, którym doszłam na Kowadło, w przeciwnym kierunku doprowadzi was na Rudawiec – najwyższy szczyt Gór Bialskich. Najpierw idzie się zwykłą, żwirową drogą do Czarnego Potoku, gdzie niebieski i zielony szlak się rozdzielają. Podążam tym drugim, więc skręcam w prawo pod górę. W pewnym momencie przecina się drogę, przy której – 150 m od tego miejsca – znajduje się chatka. Na dole stół i ławki, na strychu miejsce na nocleg. To po prostu drewniana podłoga, którą na pewno trzeba by było zamieść, ale jeśli ktoś lubi noclegi w naturze albo po prostu chce zaoszczędzić, to może się tam bez problemu zatrzymać.
Jest jesienny słoneczny poranek, w niższych partiach drzewa przebrały się w żółto-czerwone barwy, a w powietrzu unosi się zapach suchych liści; nieco wyżej promienie słońca przebijają się przez gałęzie, tworząc przepiękną grę świateł.
Zaletą chodzenia po tych mniej popularnych górach i poza sezonem jest to, że można przejść wiele kilometrów, nie spotykają nikogo. Czasem przestraszą buszujące w liściach ptaki, ale poza tym jest cicho i bezpiecznie. No może z wyjątkiem odgłosów pił mechanicznych, które burzą spokój, kiedy dochodzę na grzbiet pasma, na Iwankę. Tam trasa skręca w prawo, idzie się po łatwym, płaskim terenie wzdłuż granicy polsko-czeskiej. Po drodze trafia się na Rudawiec, na którym można dosuszyć ręcznik z rana.
Osoby, które zostawiły w Bielicach samochód, mogą się nieco cofnąć i zrobić pętlę np. przez Przełęcz Trzech Granic, ale ja chcę jeszcze tego samego dnia wejść na Śnieżnik i spędzić noc w tamtejszym schronisku.
Masyw Śnieżnika – Śnieżnik 1425 m n.p.m.
Jeśli wybieracie się tylko na Śnieżnik, łatwiej będzie zrobić to z Międzygórza albo Czarnej Góry, ja jednak polecam dłuższe trasy, nawet jeśli trzeba się do tego lepiej przygotować i dźwigać ze sobą plecak z całym dobytkiem.
Z Rudawca idę więc dalej szlakiem zielonym. To czas odpoczynku, bo droga opada do Przełęczy Płoszczyny, jeszcze wtedy nie myślę, że w związku z tym kolejna część trasy oznacza spore przewyższenie i konieczność podejścia o prawie 700 metrów.
Robię sobie przerwę na ławkach między tabliczkami oznaczającymi granice Czech i Polski. To gdzie właściwie jestem?
Teraz już pod górę, wciąż zielonym szlakiem. Mijam Rykowisko, dochodzę do Głębokiej Jamy i czuję się już zmęczona, a przede mną chyba najtrudniejszy odcinek. Na szczęście jeszcze o tym nie wiem. Ale o ile dotychczas czas przejścia miałam mniej więcej taki, jaki podają mapa czy drogowskazy, tak wejście na Śnieżnik bardzo się dłuży. Swoje robi zmęczenie i plecak.
Przy dźwiękach mowy czeskiej
Odcinek w okolicy Przełęczy Stříbrnickiej i Sadzonek biegnie równolegle do szlaku czerwonego, znajdującego się już po czeskiej stronie. Dobiegają mnie więc rozmowy w języku sąsiadów, co jak zwykle poprawia mi humor. Co ciekawe, widzę kilka grupek Czechów, podczas gdy na polskiej stronie nie spotykam właściwie nikogo. W tym miejscu trzeba trochę pokluczyć, ponieważ na głównej ścieżce jest błoto i niejedne buty wydeptały już ścieżki między kępami traw. Później ostatni wysiłek, żeby podejść na szczyt, już ponad linią lasu, i wreszcie docieram na Śnieżnik.
Pół godziny później jestem już w schronisku pod Śnieżnikiem. Trochę dziwi mnie widok dwóch chłopaków, z których jeden dźwiga walizkę na kółkach. Jak mówi mi kierownik – to uczniowie technikum, którzy przyjechali tam na 3 dni. Mam okazję posłuchać ich rozmów i załamuję ręce nad kondycją polskiej młodzieży i nie mam na myśli tylko strony fizycznej. Nie mogą zrobić imprezy, łóżka niewygodne, telefon można naładować tylko we wspólnej sali… (ok, boomer :D). Następnego dnia rano cała grupa wyjeżdża, chyba znaleźli bardziej luksusowe warunki.
A tak wyglądała trasa po zejściu z Kowadła.
Góry Bystrzyckie – Jagodna 977 m n.p.m.
Żeby dostać się w Góry Bystrzyckie, postanawiam zejść ze schroniska pod Śnieżnikiem do Międzygórza i podjechać do Bystrzycy Kłodzkiej. Chcę zdążyć na autobus o 8.30, jednak kiedy dzwoni budzik, uświadamiam sobie, że jeszcze przez jakiś czas będzie całkowicie ciemno i schodzenie z gór nie będzie ani bezpieczne, ani przyjemne. Zmieniam więc plany, kolejny autobus o wpół do 12. Ale to na pewno się zmieniło, więc sprawdźcie aktualny rozkład.
Zejście do Międzygórza
Zejście czerwonym szlakiem zajmuje ok 1,5 godziny. Międzygórze ciągnie się wzdłuż głównej, ale mało uczęszczanej drogi. Jest kolejny piękny dzień. Biję się z myślami, czy by tutaj nie zostać i nie nacieszyć się atmosferą wioski, tym bardziej gdy spotykam pana, który już z daleko wzbudza moją sympatię. Mówię mu „Dzień dobry”, a on stwierdza: „Pani podziwia piękno przyrody”. Nie mogę zaprzeczyć, jest naprawdę pięknie. Zamieniamy jeszcze parę zdań i idziemy każde w swoją stronę. Ten pan mieszka tam od urodzenia, szkoda, że nie porozmawiałam z nim dłużej.
Łapię autobus, dojeżdżam do Bystrzycy i przez godzinę włóczę się po miasteczku, które jest urocze (tutaj moja fotoopowieść). No ale czas leci, wędrówka się opóźniła, a do przejścia jeszcze sporo kilometrów.
Schronisko Jagodna i wejście na szczyt
Do schroniska Jagodna idzie się zielonym szlakiem – najpierw aleją wiązów, później asfaltową drogą w lesie, by w pewnym momencie wejść na leśną ścieżkę. Droga jest dość przyjemna, chociaż trzeba się na tym odcinku trochę namęczyć. Ostatnie pół godziny to już spacer ulicą.
Klimat w schronisku jest świetny. Wprawdzie nie ma wolnych łóżek, ale za tzw. glebę mogą służyć kanapy w części wspólnej.
Już na lekko, z butelką wody, aparatem i bluzą – w końcu jest późne popołudnie – idę na Jagodną. W dwie godziny spokojnie da się dojść i wrócić. Niebieski szlak prowadzi szeroką, szutrową i niestety, niezbyt ciekawą drogą. Jedynie na początku na paręset metrów wchodzi się nieco w las, co nie ma znaczenia, bo po wyjściu ścieżka znowu łączy się z tą drogą, więc równie dobrze można przejść nią całą trasę.
Dwa lata po mojej wizycie na Jagodnej została zbudowana nowa wieża widokowa, więc ta wycieczka jest teraz pewnie ciekawsza.
Trasę z Bystrzycy Kłodzkiej przez schronisko do Jagodnej można sprawdzić poniżej.
Na kolejne dni planowałam Góry Orlickie, a później Stołowe albo Bardzkie. Jednak impreza w schronisku, która skończyła się o 5.30, skutecznie mnie zniechęciła. Zmieniłam plany, wróciłam do domu, a dokończyć te okolicy wróciłam parę lat później. Piszę o tym tutaj.
PAŹDZIERNIK 2017