Moją przygodę z Koroną Gór Polski zaczęłam wiosną 2016 roku, na ostatni szczyt z listy weszłam w październiku 2019 r. W sumie więc cały projekt zajął mi ponad trzy lata, ale były to 3 lata pełne gór. Kolejne szczyty miały być motywacją do wyjazdów i do szukania mniej uczęszczanych szlaków. Zejściem z tatrzańskich czy beskidzkich klasyków. Oczywiście i takie się zdarzały, ale poznałam też góry, których nazw przed KGP nawet nie kojarzyłam.

Wszystkie te wyjazdy były świetną przygodą. Okazją do zobaczenia pięknych miejsc, ale i wielu rozmów, odwiedzenia małych miasteczek i wsi oraz zarwanych nocy. Wrażenia się poukładały, książeczka z pieczątkami leży już spokojnie na półce, teraz czekam tylko na możliwość spotkania z Lożą Zdobywców. Czas na podsumowanie:

Czy było warto?

Oczywiście! Uwielbiam chodzić po górach i chodzić w ogóle, uwielbiam jeździć pociągami i autobusami, uwielbiam rozmawiać z przypadkowo spotkanymi ludźmi. To była okazja, żeby pojechać do miejsc, które znałam, ale też do takich, w których nie byłam jeszcze nigdy i może nigdy już nie pojadę. Oczywiście wszystko to można robić bez książeczki, bez zbierania pieczątek i całej tej otoczki, ale myślę, że stanowi to miłą pamiątkę i nagrodę.

Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami
W drodze na Rysy

Gdzie najbardziej mi się podobało?

Nie lubię porównywać miejsc. Każde jest inne, ma swój klimat, a to, jak je odbieramy, może zależeć od naszego samopoczucia czy od pogody. Ale oczywiście mam swoich faworytów. Pięknie było na Rysach, wiadomo. Kocham klimat gór wysokich i nie wiem, czy z jakiegokolwiek szczytu tatrzańskiego widok nie jest piękny. Z Rysów na pewno jest. Przy okazji Korony Gór Polski odkryłam też dla siebie Pieniny – z Wysokiej rozciąga się przepiękny widok – od Beskidu Sądeckiego, przez Spisz, po Tatry w oddali i Trzy Korony w zachodniej części Pienin. Dwukrotnie byłam w Kotlinie Kłodzkiej, w której się zakochałam. Oba wyjazdy przypadały na jesień i zarówno dni w kolorze słońca i jesiennych liści, jak i te osnute chmurami i targane wiatrem były tam cudowne. Trudno też nie wspomnieć o Bieszczadach – wprawdzie pogoda mnie nie oszczędzała, ale klimat wschodu, dzikości i pustkowia jest nie do podrobienia (byłam poza sezonem).

I wiem, że dużo się tu nagromadziło słów „pięknie” i „cudownie”, ale tak właśnie było!

A jeśli chodzi o miasta, to zdecydowanie Jelenia Góra, Kłodzko i Bystrzyca Kłodzka.

Panorama Bystrzycy Kłodzkiej
Bystrzyca Kłodzka

Jak planowałam swoje trasy?

W dużej mierze było to podyktowane możliwością dojazdu. Nie skupiałam się tylko na tym, żeby wejść na dany szczyt, ale też żeby przy okazji zobaczyć coś więcej. I tak – zdarzyło mi się wejść na 3 szczyty z Korony w ciągu jednego dnia (płd-wsch. część Kotliny Kłodzkiej). Bywało jednak i tak, że przy okazji wejścia na jeden szczyt organizowałam sobie 3-dniową wędrówkę.

W Sudety pojechałam na tydzień i każdego dnia byłam w innych górach i na innym szczycie, ale dzięki temu, że wszystkie te pasma znajdują się blisko siebie, nie spędzałam za dużo czasu w transporcie. Podobnie jest w Beskidach – dość łatwo zorganizować kilkudniowy wyjazd tak, żeby wejść na większość szczytów w tej okolicy. Nieco inaczej jest już z Beskidem Niskim, Bieszczadami czy chociażby Górami Świętokrzyskimi – w takich miejscach warto poznać dokładniej dane pasmo.

Widok na Śnieżkę
Widok na Śnieżkę

Co było dla mnie największym wyzwaniem?

Najtrudniejsza dla mnie była logistyka. Nie mam samochodu, a większość wyjazdów organizowałam jeszcze z Warszawy. Często więc łączyło się to ze spędzeniem sporej ilości czasu na stronie e-podroznik.pl i w Google’u, żeby sprawdzić możliwości dostania się w dane miejsce. Nieraz też wyruszałam wieczorem, żeby noc poświęcić na dojazd (np. w Sudety) i rano ruszać w góry. I o ile jest to oczywiście oszczędność czasu, to często czułam się po takiej nocce zwyczajnie zmęczona. Ale te wszystkie dworce, stare autobusy, współpasażerowie tworzą właśnie klimat takich wyjazdów.

W tym poście opisałam, w jaki sposób do (prawie) wszystkich tras na szczyty KGP można dostać się transportem publicznym.

Przystanek w Radkowie u podnóży Gór Stołowych

Które szczyty były najtrudniejsze?

Polskie szczyty z reguły nie są zbyt trudne i nie ma takiego na liście KGP, z którym wyjątkowo się męczyłam. Ale to na pewno zależy od formy i warunków. Zawsze brałam pod uwagę prognozy pogody i w te trochę trudniejsze góry wybierałam czas bez deszczu. I tak na Rysy wchodziłam pięknego wrześniowego dnia, kiedy skały były suche, a wejście było dla mnie przyjemne i szybkie. Nie zdecydowałabym się np. na wejście na Babią Górę zimą, gdzie wiatry dodatkowo wzmagają poczucie zimna – przy mojej wrażliwości na niskie temperatury pewnie źle by się to skończyło.

Babia Góra z głową w chmurach
Babia Góra

Górą, która dała mi się trochę we znaki, jest Ćwilin w Beskidzie Wyspowym. Wprawdzie do KGP nie należy, ale przechodziłam przez niego po drodze i wejście od strony północnej jest bardzo wymagające. Trochę się też trzeba natrudzić, wchodząc na najwyższy szczyt Beskidu Niskiego, czyli Lackową, od strony Krynicy Zdrój.

Lackowa zdobyta - ja na szczycie 997 m n.p.m.
Lackowa i ja

Czy spotkało mnie coś wyjątkowego?

Piękne widoki, wschody i zachody słońca i możliwość bycia w górach i naturze to oczywiste. Wielu sytuacji nie określiłabym jako coś szczególnie wyjątkowego, ale jako drobne wydarzenia, które dają sumę pięknych wspomnień. I chcę je zapisać właśnie po to, żeby nigdy nie zapomnieć.

Pieniny w świetle zachodzącego słońca, widok z Durbaszki
Widok na Trzy Korony w drodze z Wysokiej do schroniska pod Durbaszką

Przypadkowe spotkania

Jak wtedy, gdy schodziłam ze Śnieżnika i przechodziłam przez Międzygórze. Czyste błękitne niebo, rześkie powietrze i jesiennie kolorowe liście. W pewnym momencie zobaczyłam starszego pana idącego z naprzeciwka. Prowadził rower, a na głowie miał taką czapkę ze sznureczkami po bokach, jakie się nosi w Ameryce Południowej. Zamieniliśmy parę zdań, powiedział, że spędził w Międzygórzu całe swoje życie. Było w nim coś takiego, że chciało się z nim usiąść na ławeczce przed domem i przesiedzieć parę godzin. Słuchając o tym jego życiu albo po prostu pijąc herbatę.

Dziewczyna z książki

Albo w Bieszczadach. Spotkałam na szlaku starsze małżeństwo. O coś zapytali, chwilę porozmawialiśmy, później jeszcze gdzieś się minęliśmy. Szłam do Komańczy i byłam już totalnie zmęczona, a czekało mnie jeszcze kilka kilometrów. Drogą nie jeździły prawie żadne samochody, więc zrezygnowana nawet nie próbowałam łapać stopa, kiedy usłyszałam dźwięk zbliżającego się samochodu. A ten stanął. Żółty van. Ze środka wyjrzała znajoma para i kazała wsiadać. W bagażniku mieli chyba połowę swoje dobytku. Powiedzieli, że przypominam im bohaterkę książki „Dzika droga”. Miałam ochotę pojechać z nimi gdziekolwiek jechali dalej.

Żurawie

Albo jak wtedy gdy nad Cisną przelatywały klucze żurawi i to było coś takiego, że nie można było się nie zatrzymać i na nie nie patrzeć. A w Siekierezadzie, do której poszłam na kawę i zupę, wisiały plakaty Ryszarda Kai, jednego z moich ulubionych plakacistów (choć już nieżyjącego), a z głośnika poleciało Dropkick Murphy’s, których słuchałam dawno temu.

Żurawie nad Cisną

Dla tych, którzy przychodzą z gór

Albo gdy pani w Czorsztynie, wynajmująca pokoje w swoim domu, przygotowała pokój na ostatnim piętrze. Zwykle tam nie wchodzi ze względu na stan zdrowia, ale „dla osoby, która przyszła z gór, miejsce się zawsze znajdzie”. A później jeszcze z mężem pokazali mi stare zdjęcia okolic i poopowiadali.

Proszę znowu przyjechać do Wałbrzycha!

Albo gdy w Wałbrzychu trafiłam do kawiarni, w której było mleko sojowe. Właścicielka tak się ucieszyła, że ktoś to wreszcie docenił i że może z kimś porozmawiać o życiu, że kazała koniecznie do Wałbrzycha wrócić i do niej zajrzeć. A ja mogłam wypić sojowe latte! W Wałbrzychu!

Tu zostawiam miejsce na kolejne, które wydobędę z pamięci…

Czy spotkało mnie coś niemiłego?

Prawie nie. Ogólnie czuję się w górach bezpiecznie, ale oczywiście zdarzały się sytuacje, kiedy traciłam pewność siebie. Na przykład gdy zobaczyłam sporego dzika – schowałam się wtedy za drzewem i wyobrażałam sobie, że zachodzi mnie od drugiej strony. Oczywiście, gdy po chwili wyjrzałam zza tego drzewa, jego już nie było. Pewnie przestraszył się jeszcze bardziej niż ja, ale serce biło mi szybciej jeszcze przez jakiś czas.

Albo gdy na szlaku, na którym nie spotkałam nikogo przez parę godzin, zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Akurat odpoczywałam przy przydrożnym budynku, a on przyszedł i się nie przywitał – podejrzane. Miał za mały plecak jak na górołaza. Oczami wyobraźni już widziałam ten zestaw narzędzi chirurgicznych, które mógł tam bez problemu zmieścić i których na mnie użyje. To nie był koniec! Ostatecznie nic się nie stało, ale jego zachowanie było naprawdę dziwne i po prostu się bałam, wiedząc, że nikogo innego nie ma prawdopodobnie w promieniu paru kilometrów. Wszystko to chyba jednak przebiła noc na Opolszczyźnie. Noc spędzona w schronisku z kibolami, którzy zaczęli się bić, była straszna, ale wolę o tym zapomnieć.

To jednak niewiele jak na te wszystkie dni i kilometry. Mam wrażenie, że często największym wrogiem jest wyobraźnia. Nawet w sytuacji, gdy nic się nie dzieje, małe ziarenko zwątpienia potrafi bardzo szybko wykiełkować. Wystarczy magnetofon stojący na poboczu drogi w izerskich lasach, a skojarzenie z horrorem, w którym cały ciąg fatalnych zdarzeń zaczyna się od włączenia kasety, nasuwa się samo.

Magnetofon przy drodze w górach Izerskich
Gdzieś w Górach Izerskich

Co dalej?

Taki projekt jak Korona Gór Polski motywował mnie do wyjazdów i ułatwiał podejmowanie decyzji dotyczących tego, dokąd się wybrać. Ale nie jest to dla mnie niezbędne, po prostu nadal będę starała się jak najczęściej jeździć w góry. Przeprowadzka do Krakowa pozwoliła nawet na jednodniowe wypady. Częściej też chcę się wspinać w skałach, więc wolny czas będę musiała podzielić. Myślałam o Koronie Tatr, ale na razie odpuszczam kolekcjonowanie czegokolwiek i skupiam się po prostu na wyjazdach.

Jeśli macie pytania dotyczące Korony Gór Polski, piszcie na dole w komentarzach albo na moim Instagramie. Chętnie pomogę! Trochę o tym, jak się zabrać za KGP i linki do wszystkich wędrówek w ramach tego projektu znajdziecie tutaj.

2 Comments

  • Mania
    Posted 17/06/2020

    Czy sa jakies ramy czasowe, w ktorych trzeba zrobic “Korone Gor Polski”, zeby sie liczylo czy mozna robic latami? Bo Ty sie chyba dosc szyko uwinelas 🙂

    • Asia
      Posted 18/06/2020

      Nie ma, można ją robić przez całe życie. Myślę, że trzy lata to całkiem sporo, ale jeździłam, jak mi pasowało. Chyba rekordem jest 76 godzin – samochodem z miejsca na miejsce, sen w czasie jazdy i pewnie wbieganie na górę. Można i tak, tylko po co 😉

Leave a comment

%d bloggers like this: