Jagnięcy Szczyt to dobry pomysł na jednodniowy trekking w Tatrach Wysokich. Nie zajmuje jednak całego dnia, dlatego śmiało można się tu wybrać nawet z dojazdem np. z Zakopanego. Z wysokości 2230 m n.p.m. rozciąga się z niego piękny widok na Dolinę Kołową z jednej i Dolinę Jagnięcą z drugiej strony, na Bździochową Grań czy Łomnicki Szczyt i na Tatry Bielskie. Warto pamiętać, że część od schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim otwarta jest tylko od połowy czerwca do końca października. Jak wygląda szlak, gdzie czekają trudności i ile czasu trzeba poświęcić na jego przejście?
POCZĄTEK Z KIEŻMARSKIEJ BIAŁEJ WODY
O ile nie idziecie Tatrzańską Magistralą, najpewniej będziecie zaczynać trasę z miejscowości Tatranskie Matliare albo z Kieżmarskiej Białej Wody. Z tej pierwszej niebieskim szlakiem dojdziecie do żółtego i cała droga będzie nieco dłuższa. Najlepiej więc dostać się do wejścia w Białej Wodzie. Tuż obok znajdują się parking i przystanek autobusowy. Ja ruszam o 5.40 autobusem z Popradu (bilet normalny 1,70 euro), by pół godziny później wysiąść na tym przystanku. Zapowiada się piękny, słoneczny dzień!
Dopisek z przyszłości:
Nie jestem pewna, czy wciąż da się dojechać tutaj autobusem z Popradu, w internecie nie znajduję połączenia. Dla mnie Poprad był dobrą bazą wypadową i był tańszy, dlatego zdecydowałam się tam zatrzymać. Jednak lepiej będzie zostać na noc np. w Tatrzańskiej Łomnicy, skąd prawdopodobnie kursuje taki autobus. A w ostateczności można też z niej wyruszyć, tylko warto zacząć odpowiednio wcześnie, bo trasa się wydłuży.
Początek szlaku idzie przez las, gdzie nie dociera jeszcze ciepło promieni słonecznych. Nie widać stąd szczytów, więc cieszę się, że mogę skupić się na rytmie marszu, zamiast zatrzymywać na robienie zdjęć. Początki wędrówek są dla mnie zawsze dość trudne, czuję się zmęczona. Dopiero po jakimś czasie organizm się rozkręca i idzie się już znacznie łatwiej.
Niebieski szlak z Matliare po ok. 1,7 km dołącza do żółtego, by po kolejnym 1,4 km się oddzielić. Żeby iść dalej żółtym szlakiem skręćcie w lewo przy drogowskazie i przejdźcie mostkiem na drugą stronę strumienia. Na pewno nie przegapicie.
Po wyjściu z zalesionych terenów przechodzi się jeszcze przez korytarze z kosodrzewiny. Widać już pierwsze czubki gór – to zapowiedź pięknych widoków. W bezchmurny dzień poczujecie tu już działanie promieni słońca.
Samo dojście do schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim jest bardzo łatwe, nie ma tam długich czy stromych podejść i myślę, że nada się nawet dla osób, które nie mają formy i przy Stawie chcą zakończyć tę wędrówkę. Tym bardziej że miejsce jest piękne.
Według strony mapa-turystyczna.pl przejście doliny (7,7 km) zajmuje nieco ponad 3 godziny, ale na pewno uwiniecie się szybciej. Mnie zajęło 2:25 h, z przerwami na przebieranie i śniadanie, a tempo mam raczej dość przeciętne (jak na osobę, która uprawia sport, a nie wstała właśnie z kanapy).
ZIELONY STAW KIEŻMARSKI
Jeszcze słabo znam słowackie Tatry i nie mam porównania, ale myślę, że ten staw może być odpowiednikiem Morskiego Oka, choć nie jest aż tak łatwo dostępny.
Nazwa stawu jest adekwatna do jego koloru – będzie to widać szczególnie z góry. Od lewej strony potężny masyw Kieżmarskiego Szczytu, na wprost Jastrzębia Turnia, po prawej Rzeżuchowe Turnie. Wokół schroniska kręci się już sporo osób, a ja po sesji zdjęciowej i krótkiej przerwie idę dalej.
JAGNIĘCA DOLINA
Najpierw podejście między kosodrzewinami, później zaczyna się dość łagodna część Jagnięcej Doliny, w której idzie się po dużych kamieniach. Lubię przeskakiwać z jednego na drugi. Warto pamiętać, że w słoneczny dzień będzie tu mocno grzało słońce, więc przyda się coś do okrycia głowy, krem z filtrem i zapas wody. Wprawdzie widziałam osoby idące na lekko, z półlitrową butelką wody w ręce, no ale co kto woli, albo raczej – co kto uważa za rozsądne.
Po drodze mija się Czerwony Staw Kieżmarski, którego woda faktycznie ma delikatnie czerwone zabarwienie. Kawałek dalej, już mieniący się na zielono, Modry Stawek. Po słowacku to wciąż pleso, ale stawek jest zdecydowanie bardziej odpowiednia nazwą.
Gdzieś za Czerwonym Stawem zaczyna się znowu podejście, co jakiś czas trzeba odpocząć, zwłaszcza w tym skwarze. Tuż przed dojściem na grań jest jedno miejsce z zabezpieczeniami. Nie jest szczególnie trudno, z pomocą łańcucha bez problemu podejdziecie. Płyty, na których się staje, są dość gładkie, ale znajdziecie tam szczeliny, na których będzie można postawić nogę. Niestety nie zrobiłam zdjęcia, za dużo się działo, bo zrobił się zator i problem z czyimś psem.
Kiedy ja szłam, było na tyle dużo ludzi, że nie musiałam się martwić o szukanie szlaku, ale miejsce, w którym podejście dochodzi do grani, bywa kłopotliwe szczególnie w drodze powrotnej – po prostu łatwo je przegapić i iść dalej ścieżką wzdłuż grani (zdjęcie wrzucę później, przy opisie powrotu). Idąc na szczyt, trzeba przejść na drugą stronę i iść zachodnią (płn.-zach.) stroną grani.
NA GRANI
Na grani bywają miejsca łagodne i bardziej strome podejścia, ale w miarę obytym osobom nie powinny sprawić większych trudności. Zawsze jest się czego przytrzymać.
JAGNIĘCY SZCZYT
No i w końcu szczyt! Dojście od schroniska zajęło mi dokładnie 2 godziny. Przy ładnej pogodzie panorama z Jagnięcego jest naprawdę piękna.
Widać Łomnicę, Szczyt Kołowy, w oddali Bździową Grań, Rysy i dojrzeć można nawet Orlą Perć. Patrząc dalej w prawo – zielone Tatry Bielskie, a po drugiej stronie Kozia Grań i oczywiście Jagnięca Dolina.
DROGA POWROTNA
Jagnięcy Szczyt to końcowy punkt żółtego szlaku. Wracam więc tą samą drogą. Blisko momentu skrętu ku zejściu jest taki skalny występ, który polecam na ładne zdjęcie!
A zaraz później – pamiętajcie, żeby nie zapatrzyć się na ścieżkę idącą w stronę Kołowego Szczytu – widać oznaczenie żółtego szlaku, przy którym należy przejść na drugą stronę grani i zacząć zejście.
Słońce skryło się już za szczytami po zachodniej stronie, więc idzie się przyjemniej niż pod górę. W jednym miejscu leży wciąć trochę śniegu i trzeba uważać, żeby się nie poślizgnąć. Przy podchodzeniu nie zwróciłam na to miejsce szczególnej uwagi, przy zejściu już uważniej stawiałam kroki.
Z góry zobaczycie też ten niesamowity kolor Zielonego Stawu Kieżmarskiego!
PRZY SCHRONISKU
Decyduję się jechać późniejszym autobusem i zostaję przy schronisku. Jest przyjemnie, ciepło, ale niebo częściowo zasłoniły chmury, więc już tak nie grzeje. Nie sprawdzałam schroniskowego menu, ale nie spodziewałam się wegańskiego jedzenia. Wzięłam więc tylko czarną kawę dla pełni szczęścia. Za to niektórzy mieli na talerzach danie, które mnie zafascynowało. Jak się wtedy dowiedziałam, to parené buchty. Taka buchta wygląda jak wielka pyza (dla osób nie z Wlkp. – pampucha), nadziewana owocami i obsypana kakao.
Z 2,5-godzinnym zapasem opuszczam okolice schroniska i wracam na przystanek. Dojście zajmuje mi dokładnie dwie godziny.
Tak wygląda opcja dla osób, które nie mają samochodu i będą szły z Tatrzańskiej Łomnicy:
Informacje praktyczne:
- szlak od schroniska na szczyt jest zamknięty przez większą część roku, można z niego korzystać tylko od połowy czerwca do końca października;
- najszybsze dojście: żółtym szlakiem z Białej Wody;
dojazd autobusem z Popradu to koszt 1,7 euro; autobus zatrzymuje się też we wszystkich miejscowościach po drodze; przystanek jest tuż przy wejściu na szlak;to już prawdopodobnie nieaktualne, nie widzę tego połączenia w internecie. Możliwe, że autobus jeździ z Tatrzańskiej Łomnicy, sprawdzajcie tutaj- dla osób, które przyjeżdżają samochodem – tuż obok jest parking;
- mój czas przejścia: od wejścia do schroniska – 2:25 h (z przerwami na śniadanie i zdjęcia), od schroniska na szczyt – 2 h (tylko z krótkimi przerwami na złapanie oddechu), ze szczytu do schroniska (nie sprawdziłam), ze schroniska do wyjścia – 2 h.
***
Jeśli te rady Wam się przydały, będzie mi miło, jeśli pomożecie tworzyć mi kolejne wpisy dzięki symbolicznej kawie.