To mój drugi wyjazd do Kotliny Kłodzkiej. Tym razem zaplanowałam cztery pasma górskie otaczające ją od strony zachodniej, cztery najwyższe szczyty i w związku z tym cztery pełne dni wędrówek. Rozbijam relację na poszczególne dni, żeby nie trzeba było brnąć przez niekończący się tekst, a więc po kolei: Góry Sowie, Bardzkie, Orlickie i Stołowe.

Mając w pamięci poprzedni i piękne jesienne kolory, tym razem również wybrałam tę porę. Mieszająca się zieleń drzew iglastych oraz żółci i czerwieni liści klonów, brzóz i buków, szczególnie podświetlona ciepłym światłem słońca typowym w październiku, stanowi dla mnie istotę piękna. Nie miałam tak idealnej pogody jak poprzednio (relację można przeczytać tutaj), ale chmury spowijające korony drzew i porywisty wiatr też mają swój urok.

Jak się dostać w Góry Sowie

Z przesiadką we Wrocławiu dojechałam do Dzierżoniowa. Miasto to kojarzy mi się z zamierzchłymi czasami, kiedy w drodze z festiwalu w Bielawie uciekaliśmy przed lokalnymi skinheadami. Wyskoczyliśmy z pociągu, którym mieliśmy wyjeżdżać, wbiegliśmy od drugiej strony… w końcu pociąg z nami w środku ruszył i byliśmy uratowani. Ale do rzeczy!

Żeby cały 4-dniowy plan się udał, postanowiłam ruszyć z północnej części Gór Sowich, wchodząc przy okazji na Wielką Sowę. Nocleg w Dzierżoniowie wydawał się więc najwygodniejszym rozwiązaniem, ale nie było szczególnie łatwo go znaleźć (szukanie go dwa dni przed wyjazdem też nie ułatwiło sprawy). Hosteli nie ma zbyt dużo, Dworcowy zamienił się tymczasowo na hostel robotniczy. Udało mi się znaleźć wolny pokój w Kaborce, również w okolicy dworca. Znaleziony na OLX-ie, zdaje się nie mieć strony.

Kamionki – początek szlaku

Rano autobusem nr 15 podjechałam do Kamionek. O ile się zorientowałam, autobus rusza z okolic dworca i robi pętlę wokół centrum, a następnie wraca na drogę do Pieszyc i Kamionek. Tak sugerował rozkład jazdy na pętli przy dworcu, a nieco inaczej wygląda to na stronie. Warto to wcześniej sprawdzić na miejscu. Najwygodniej wysiąść na przystanku Kamionki I, naprzeciwko Muzeum, i cofnąć się trochę do żółtego szlaku.

Grzbiet pasma skryty w chmurach, a to znaczy, że pewnie będzie wilgotno. I faktycznie, przez sporą część dnia widoczność jest ograniczona, a ja idę w kurtce i czapce. Na Rozdrożu pod Młyńskiem odbija szlak niebieski i jeśli chce się skrócić sobie drogę, to właśnie nim można się dostać na Wielką Sowę.

Wielka Sowa 1015 m n.p.m.

Na szczycie nie ma nikogo. Ale to nie dziwne. Jest piątek przed południem, a pogoda niezachęcająca. Jasnoróżowa murowana wieża widokowa jest punktem centralnym szczytu, z prawej strony przyklejonych jest kilka straganów. Dookoła wiaty ze stołami i miejscami na ognisko. Pewnie w słoneczny weekend schodzi się tu sporo ludzi, a szczyt zamienia się w mały jarmark. To ja jednak wolę, gdy nie ma nikogo, nawet jeśli wieje i świszczy, i niewiele widać.

Wieża widokowa na Wielkiej Sowie

Ruszam dalej czerwonym szlakiem – trzeba tylko wybrać odpowiednie wyjście, na szczęście są dobrze oznaczone. Ja najpierw bez zastanowienia poszłam ku temu, które wydało mi się najbardziej oczywiste, ale ta droga prowadziła do schroniska Sowa.

Wzdłuż grzbietu aż do Srebrnej Góry

Łagodną drogą wzdłuż grzbietu, za to z głową – dosłownie – w chmurach doszłam do ulicy na Przełęczy Jugowskiej, a stamtąd zeszłam do Zygmuntówki na krótki odpoczynek. Myślę, że normalnie rozpościera się stamtąd piękny widok, ale teraz wszystko tonęło w szarawej bieli chmur.

Dalej na szlaku, na Kalenicy, znajduje się wieża widokowa. Tak jak myślałam, niewiele było z niej widać. Wyobraźni pomogły tabliczki opisujące panoramy gór widzianych z tego miejsca. Szkoda by było jednak nie wejść, tym bardziej że wieża na Wysokiej Sowie była akurat zamknięta.

I dalej przed siebie – przez Przełęcz Woliborską i Szeroką. Szlak ten stanowi fragment Głównego Szlaku Sudeckiego ciągnącego się od Świeradowa Zdroju do Prudnika. Ja jednak momentami korzystam ze szlaku niebieskiego, który obchodzi szczyty. Mogłam zaoszczędzić sobie kolejnych podejść, bo niewyspanie i zmęczenie dają o sobie znać.

Gdzieś bliżej Srebrnej Góry nieco się wypogadza. Wprawdzie słońce nie pojawia się ani na chwilę, ale jestem już poniżej chmur i wreszcie widać jesień! To niesamowite, jak zachwyt nad widokami sprawia, że zapomina się o zmęczeniu. A nawet o kijkach, które gdzieś zostawiam, żeby zrobić zdjęcia i muszę po nie wracać.

Srebrna Góra – twierdza i śliczne kamieniczki

Srebrna Góra to kolejne wspomnienie – kolonii sprzed ponad 20 lat. Cóż mogę powiedzieć… ale ten czas leci. Główną atrakcją miasteczka jest twierdza – największa twierdza górska w Europie. Powstała w XVIII wieku była jedną z nowocześniejszych tego typu budowli w tamtym czasie. Pamiętam, że przy okazji poprzedniej wizyty ją zwiedzałam, jednak obrazy budynku i wnętrz zupełnie zatarły się w pamięci. Tym razem na zwiedzanie było już za późno; obowiązkowe oprowadzanie z przewodnikiem trwa 1:15 h, więc trzeba to uwzględnić i przyjść odpowiednio wcześniej. Samo miasteczko jest urocze, ale po sezonie za dużo się w nim raczej nie dzieje.

Kamieniczki w centrum Srebrnej Góry

Zatrzymałam się w Domu Wypoczynkowym Pod Fortami i całkiem możliwe, że tutaj spałam poprzednim razem, piętrowy budynek wydał mi się dość znajomy.

Moja trasa tego dnia wyglądała tak:

A ciąg dalszy wyprawy po Ziemi Kłodzkiej tutaj.

Informacje praktyczne:

  • autobus na trasie Wrocław – Dzierżoniów: odjazd z dworca autobusowego, cena 24 zł
  • nocleg w Dzierżoniowie: hostel Kaborka, pokój z łazienką dla jednej osoby kosztował mnie w 2019 r. 60 zł
  • dojazd do Kamionek: autobus nr 15, cena biletu 5,40 zł
  • nocleg w Srebrnej Górze: D.W. Pod Fortami, pokój z łazienką dla jednej osoby 70 zł, możliwość skorzystania z kuchni (czajnik, kuchenka mikrofalowa)
  • wstęp do twierdzy w Srebrnej Górze 35 zł, szczegóły tutaj
  • długość trasy 28 km
  • możliwość zatrzymania się po drodze i odpoczynku: schronisko PTTK Zygmuntówka, Bar górski Jugówka (otwarty tylko w weekendy)

PAŹDZIERNIK 2019

Leave a comment

%d bloggers like this: