Przypadkowy cel

Afryka stała się trochę przypadkową destynacją. Zawsze bardziej mnie ciągnęło do Ameryki Południowej, do której jeszcze długo nie pojadę, i do Azji, bo tam pojechałam i się zachwyciłam. No więc przypadek. Miałam z chłopakiem dołączyć do kogoś, komu bardzo na tym wyjeździe zależało. Ostatecznie pojechał on znacznie później, ale my mieliśmy już bilety i plan.

Zdecydowaliśmy się więc na Afrykę Wschodnią – Tanzanię, Rwandę, Ugandę i Kenię. Podzieliłam relację zgodnie z tym na kilka części, żeby nie przytłoczyć jej długością.

Czy miesiąc wystarczy?

Z perspektywy czasu mogę na pewno powiedzieć, że próba zwiedzenia tylu krajów w jeden miesiąc nie ma sensu. Szczególnie w przypadku Tanzanii i Kenii, które są olbrzymie. Wiem, że zobaczyliśmy zaledwie mały procent tego, co warto.


Mieszane odczucia

Ten miesiąc wywołał mieszane wrażenia. Ciągłe nazywanie nas ‘mzungu’, zmuszanie do płacenia za wszystko, nawet za pomoc, próba kradzieży. Nie było to ani komfortowe, ani nawet neutralne. Wiem, że zrobiliśmy – my, biali – Afryce dużo złego i w jakimś sensie nauczyliśmy ich takiego zachowania. Ale trudno jest znosić to każdego dnia. Jako backpackersi byliśmy też bardziej na to narażeni. Staraliśmy się żyć tak jak Afrykanie – jeździliśmy lokalnymi busami, jedliśmy w zwykłych barach, ale wiadomo, sam fakt, że stać nas na bilet lotniczy stawia nas w ich oczach na zupełnie innej pozycji. A my nie mogliśmy się od tego wszystkiego odgrodzić szybą klimatyzowanego jeepa.

Nie wiem, może dłuższy pobyt pomógłby mi te zachowania zrozumieć. Może trzeba się przyzwyczaić i zaakceptować. Czułam sporą różnicę kulturowe i w czasie tak krótkim jak miesiąc trudno jest się tym nie przejmować.

Czy w Afryce dobrze być kobietą?

W jakimś sensie dla mnie i tak ta sytuacja była łatwiejsza. Jako kobieta byłam często ignorowana, co szczególnie ułatwiło mi życie w Arushy, gdzie byliśmy notorycznie nagabywani przez osoby oferujące wspinaczkę na Kilimandżaro czy wyjazd na safari. Trochę też śmiesznie było widzieć zainteresowanie, jakie wzbudzał Marek. Był nazywany „rasta” (nie jest rasta, ma po prostu dredy), Maasai (oczywiście nie jest Masajem, ma po prostu tunele w uszach) czy Salam Aleikum (to przez chustę, którą zawijał na głowie, żeby się chronić przed słońcem).

Ile to wszystko kosztuje?

Z informacji praktycznych – lecieliśmy z Warszawy do Nairobi z przesiadką w Stambule, koszt biletu to ok. 2800 zł. Guesthouse’y, jedzenie i transport są tanie (przynajmniej te o naszym standardzie), jednak na zwiedzanie parków narodowych trzeba wydać majątek.

Jeśli chodzi o posiłki to staraliśmy się jeść wegańsko. Byliśmy więc ograniczeni do stałego zestawu: ryżu albo ugali (gęstej „kaszki” z manioku), gotowanego szpinaku, fasolki.

A o szczegółach pobytu piszę tutaj:

Tanzania, czyli o szczytach niezdobytych
Rwanda – w kraju tysiąca wzgórz
Uganda, czyli czy słoń zjadł moje buty?

STYCZEŃ / LUTY 2012

Leave a comment